Subiektywnie: Drużyna jesienią

Subiektywnie: Drużyna jesienią

Dwunaste miejsce na półmetku rozgrywek - na pewno nie takie założenia mieliśmy przed startem sezonu. Chyba każdy związany z Nadzieją Bytom miał chrapkę na grę o wyższe cele, jednak boiskowa rzeczywistość z piętnastu rozegranych spotkań pokazała klubowi miejsce w szeregu. W tym materiale krótko podsumujemy rundę jesienną sezonu 2017/18 w bytomskiej B-Klasie, przeanalizujemy dlaczego jesteśmy teraz w miejscu w jakim jesteśmy, dlaczego mogło być jeszcze gorzej, dlaczego mogło być lepiej, oraz dlaczego powinno być lepiej.

Tabela nie kłamie. W połowie zmagań zajmujemy dwunastą lokatę na szesnaście biorących udział drużyn (możemy jeszcze spaść na 13. jeśli Rodło Górniki pokona Czarnych II Kozłowa Góra w swoim zaległym meczu – przyp. red.), zdobywając 16 punktów w 15 meczach. Średnia punktów na mecz zatem ledwo przekracza jeden. Mogłoby się wydawać, że walka o awans w tym sezonie to naturalna kolej rzeczy, wszak drużyna zdążyła się otrząsnąć w B-Klasie po spadku już w ubiegłym roku. O awansie mówiło się głośno, zresztą na pewno byłoby to piękne zwieńczenie 10-letniej historii klubu, której dekada wybije właśnie w 2018 roku. Przygotowania do sezonu były solidne i sumienne. Może wyniki sparingów sugerowały coś innego, ale wiadomo, że lepiej przegrywać w sparingach, by potem z głodem zwycięstw roztrącać po bokach rywali z ligowej stawki. Przejawy progresu miały miejsce już w starciu w Pucharze Polski, do którego wróciliśmy po kilku ładnych latach przerwy, a w nim minimalnie ulegliśmy 1-2 grającej w A-Klasie Andaluzji Brzozowice-Kamień, ocierając się o dogrywkę.

Liga lepiej dla nas nie mogła się zacząć. Rozpoczęliśmy zmagania z wysokiego C, wygrywając trzy pierwsze mecze. Z kompletem 9 punktów przewodziliśmy ligowej stawce. Szczególnie pozytywnego kopniaka dał nam mecz z Przyszłością Nowe Chechło, gdzie jak już każdy wie, przegrywaliśmy do 89 minuty 0-1, ale wtedy pokazaliśmy charakter i zdołaliśmy strzelić dwie bramki, by ostatecznie wywieźć z Chechła trzy punkty. „Szczęście sprzyja lepszym” tak się mówi, szczególnie w sporcie, a my naprawdę uwierzyliśmy, że to dopiero początek zwycięskiej ścieżki po awans.

Jakże złudne okazały się nasze nadzieje, przekonaliśmy się już w 4 kolejce. Do dziś mało kto wie, co się właściwie stało na Kozłowej Górze tego dnia. Fakty są takie, że zostaliśmy rozbici kompletnie, z rezultatem jaki żadnej drużynie nie przystoi, a już na pewno nie liderowi tabeli. Przegrana 0-9 zabolała i boli do dziś. Przegrane z Tarnowiczanką i Silesią pokazała nam miejsce w szeregu, i co gorsza, zaczęliśmy grać nie tylko bez wiary w sam awans, ale też bez wiary w zwycięstwo w jednym meczu. Wygrana ze słabiutkim Nikpolem była tylko na otarcie łez. Później przyszła seria 6 meczów bez zwycięstwa, w tym aż 5 porażek, zaś w 4 z tych spotkań nie potrafiliśmy zdobyć choćby jednej bramki. W tabeli ligowej osuwaliśmy się w dół i w dół. Jeszcze w przedostatniej kolejce zdołaliśmy pokonać dość Zgodę Repty, lecz sezon zamknęliśmy kolejną dotkliwą porażką z Odrą Miasteczko Śląskie, tym razem 0-5.

Strach pomyśleć, co by było, gdyby nie wpadł do bramki cudowny strzał z połowy Marka Musiała w meczu z Naprzodem Wieszowa, albo jeszcze, gdyby nie zdarzył się cud na Chechle. Ciężko doszukać się powodów porażek, jednak piętnaście meczów, to wystarczający materiał, by wyciągnąć pewne wnioski. Za wyjątkiem meczów takich jak z Kozłową Górą czy z Miasteczkiem wcale nie wyglądaliśmy gorzej od ligowych rywali - a nawet w niektórych meczach prowadziliśmy grę. Problem tkwił w skuteczności, bo czasem nie trafialiśmy w sytuacjach, które wykorzystałby dowolny Orlik z Nadziei mierzący 1,30 m wzrostu. Taki Mateusz Duszyński, który co prawda zdobył 5 bramek i został najlepszym strzelcem zespołu w rundzie jesiennej, mógł mieć spokojnie i 10 bramek na koncie. Nie jest zamiarem tego artykułu robić z kogoś kozła ofiarnego, ale prawda jest taka, że sytuacje, które na treningach wykorzystalibyśmy z zimną krwią, na meczach nie chciały wpadać. A szkoda, bo kilka punktów więcej i już by sytuacja lepiej dla oka wyglądała.

Niestety to nie atak jest główną przyczyną tylu porażek. Trzeba powiedzieć otwarcie, że obrona często kulała jeszcze mocniej. Jak to mówi stare piłkarskie porzekadło, „jak się nie straci bramki, to się nie przegra meczu”. A my czyste konto zachowaliśmy… w zaledwie jednym meczu. W 1. kolejce z Orłem Bobrowniki, gdy wygraliśmy 1-0. W 15 meczach straciliśmy aż 44 branki, a zatem średnio niemal trzy gole na mecz. Gdy traci się średnio trzy gole na mecz, to zdecydowanie o wiele trudniejszym zadaniem staje się zdobywanie punktów. Pozycja bramkarza możliwe, że była najsłabszą formacją w całym zespole. Grzegorz Bednarkiewicz, dla którego była to tak naprawdę pierwsza poważna runda w życiu nie zapewniał odpowiedniej stabilności i spokoju w tyłach zespołu, jednak jego zmiennik Bartłomiej Szybiak gdy stawał między słupkami również nie okazywał się zbawicielem. Szwankowała komunikacja, zgranie, a błędy w formacji defensywnej zdarzały się zbyt często, by myśleć o spokojnym wygrywaniu poszczególnych meczów.

Na pewno nie pomagał fakt, że raptem w dwóch, może w trzech starciach zjeżdżaliśmy się w najsilniejszym możliwym składzie. Ciągłe absencje różnych zawodników, czy to przez kontuzje, pracę, choroby, czy kartki powodowały, że co mecz graliśmy w innym zestawieniu osobowym. Wyniki powodowały, że trener również próbował co chwilę nowych rozwiązań. Często zdarzało się, że na mecze jeździliśmy z dwoma, trzema rezerwowymi, a niestety żelaznych płuc to my nie mamy.

Powodem słabej rundy może być równie dobrze po prostu słaba forma akurat w tym okresie. Może być nim problem z psychiką zawodników, którzy nie potrafili znaleźć w sobie odpowiedniej motywacji, czy wychodzili na boisko z góry z przeświadczeniem o przegranej, a także może być pewne wyczerpanie materiału osobowego, gdyż często się zdarza, że gdy w jednym klubie przez dłuższy czas grają ze sobą jedne i te same osoby to w końcu traci się radość z gry. Dlatego sporym wydarzeniem okazała się rezygnacja ze stanowiska trenera przez Tomasza Czabana - taka rzecz nie może przejść bez echa. Oczywiście rezultaty osiągane rzez drużynę w tym roku przelały czarę goryczy, jednak całkiem możliwe też, że maksimum możliwości w tym składzie osobowym i z tym trenerem zespół już osiągnął - a były to na pewno 2 lata gry w A-Klasie, szczególnie rok, gdy Nadzieja się utrzymała. Nie ma co rozgrzebywać starych dziejów, bo dwa-trzy lata, szczególnie w piłce nożnej, to szmat czasu. Z jednej strony sporo się zmieniło, z drugiej mało. Dlatego rozstaliśmy się w pokoju i kulturze, a do rundy wiosennej przygotowywać się będziemy już pod okiem nowego trenera. Wszyscy liczą na to, że w zawodników wstąpią nowe świeże siły. Zima to czas naładowania baterii, odpoczynku od siebie, regeneracji i nabrania chęci do gry, chęci do osiągania nowych sukcesów. Czas na przygotowania niewątpliwie nadejdzie, ale teraz jest czas, gdy każdy indywidualnie powinien pomyśleć, co mógł zrobić lepiej i co może dać dobrego drużynie już na wiosnę.

Lekarstwo na słabe wyniki w teorii jest proste - wyeliminować błędy popełniane jesienią. Czy to się uda? Liczymy mocno, że tak. Suma szczęścia zawsze równa się zero, więc teraz czas na wygrane :)

SUBIEKTYWNE PODSUMOWANIE RUNDY:

NAJLEPSZY MECZ: Przyszłość Nowe Chechło – Nadzieja Bytom 1:2 – na pewno „cud na Chechle” każdy będzie pamiętał jeszcze długo, bo strzelić w 89. i 92. minucie meczu dwie bramki decydujące o wygranej nie zdarza się co tydzień.

NAJGORSZY MECZ: Czarni II Kozłowa Góra – Nadzieja Bytom 9:0 – nie ma co dyskutować, straciliśmy 9 bramek, popełnialiśmy mnóstwo błędów niewybaczalnych, krótko mówiąc żenujący mecz.

NAJBARDZIEJ EMOCJONUJĄCY MECZ: Orzeł II Miedary – Nadzieja Bytom 5:4 – grad bramek, prawie jak w hokeju, a co ciekawsze niecodzienny przebieg spotkaniu, gdyż mimo wyniku 4-1 dla rywali do przerwy, byliśmy ostatecznie o włos od remisu.

NAJŁADNIEJSZA BRAMKA: Marek Musiał w meczu Nadzieja Bytom – Naprzód Wieszowa 2-1 – grający na prawej obronie tego dnia Musiał przy stanie 1-1 zdecydował się na centrostrzał z około 50 metrów od bramki, a bramkarz mimo że miał dużo czasu na reakcję po prostu nie mógł nic zrobić gdyż piłka wpadła mu za kołnierz idealnie pod poprzeczkę. Co za gol!

NAJLEPSZY PIŁKARZ: Trudno wskazać tego który się zdecydowanie wyróżniał, ale wydaje się że najjaśniejszą postacią był Jakub Jeżycki, co nie powinno dziwić, bo „Jeżyk” jak zwykle imponował spokojem i niebanalną techniką, dorzucając do tego parę ważnych bramek.

PROGNOZA NA WIOSNĘ – Czas pokaże. Ale potencjał w drużynie spokojnie pozwala myśleć o tym, że wygrzebiemy się i skończymy sezon w górnej połówce tabeli. Bądźcie z nami!

Autor: Jakub Dukowski

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości