Seniorzy: Jak dzieci we mgle

Seniorzy: Jak dzieci we mgle

Ostatnie tygodnie dla Nadziei Bytom delikatnie mówiąc nie są zbyt udane. O ile takie porażki po zaciętej walce, jak w meczu z Orłem Nakło Śląskie zdarzają się każdemu i nic w tym dziwnego, to jednak to co się działo na boisku od tego czasu, już wykracza po za obszar, na który można machnąć ręką i po prostu przymknąć oko. Pytanie czy to oznacza powrót starych demonów z poprzedniego sezonu? Bo niestety trzy porażki z rzędu przypadkiem już nazwać nie można.

Po nieznacznej przegranej z Nakłem przyjmowaliśmy u siebie najlepszą jak do tej pory drużynę B-Klasy, którą był Orzeł Koty. Spotkanie zaczęliśmy ostrożnie z respektem dla rywala, jednak w pierwszej połowie im dalej w las, tym więcej było widać niedostatków w grze przeciwnika, można było odnieść wrażenie wcale że nie taki był straszny jak go malują. Przyjezdni z wyjątkiem jednego strzału z dystansu, gdzie Jarosław Hladik został zmuszony do wysiłku i efektownej parady, nie byli w stanie nam zagrozić. Za to z naszej strony poszło dość gładko – wynik otworzył Robert Mazurkiewicz strzelając bramkę z rzutu karnego, a trzy minuty przed końcem pierwszej połowy po składnej akcji Oskar Bajor w sytuacji sam na sam pokonał bramkarza rywali, i było 2:0 do przerwy. Rodziło się pytanie, czy przeciwnik był po prostu kiepską drużyną, czy też miał słabszy dzień, no bo taka gra jak w pierwszych 45 minutach liderowi tabeli na pewni nie przystoi. Goście od początku drugiej połowy zdecydowanie bardziej śmiało ruszyli do przodu, ale przez pierwszy kwadrans udało nam się nie stracić bramki. Czas grał na naszą korzyść. Dostaliśmy jednak w 62 minucie sygnał ostrzegawczy gdy Kacper Żelosko nie pilnowany w naszym polu karnym wpakował piłkę do bramki i strzelił gola kontaktowego. Odpowiedzieliśmy jednak błyskawicznie – dwie minuty później świeżo wprowadzony na boisko Marcin Kaczerewski po błędzie bramkarza skierował piłkę do pustej bramki. Było 3:1 i wydawało się że tego meczu już na pewno nie przegramy. Mieliśmy lidera na łopatkach. Od tego czasu jednak na boisku przestaliśmy istnieć. Byliśmy statystami. Obserwowaliśmy jak w 76 i 79 minucie Marcin Pilarski i Wojciech Musioł ładują nam dwie bramki i cieszą się z wyrównania. Na tym się nie skończyło. Pięć minut przed końcem Szymon Gajda podczas rozgrywania piłki na naszej połowie podał piłkę po ziemi do naszego bramkarza, a temu… futbolówka uciekła od podeszwą i wturlała się do bramki. Już się nie podnieśliśmy. Przegraliśmy 3:4, prowadząc 2:0 do przerwy i później 3:1. Zbłaźniliśmy się i nie ma nawet czego więcej komentować.

NADZIEJA BYTOM – ORZEŁ KOTY 3:4 (2:0)

Mazurkiewicz 20’, Bajor 42’, M.Kaczerewski 64’ – Żelosko 62’, M.Pilarski 76’, Musioł 79’, Gajda 85’ (sam).

SKŁAD:

Hladik – Musiał, Czyż, Gajda, Zawadzki – Warzycha, Czykiel (87’ Świątek), Skwarek (76’ Dukowski) , Mazurkiewicz (C) (85’ Jasiński), Kubacki (73’ Kandziora) – Bajor (46’M.Kaczerewski).

W następnej kolejce w kiepskich nastrojach jechaliśmy na boisko Rodła Górniki, a więc z ekipą z którą zawsze się grało ciężko, szczególnie w ostatnich latach. Warunki nie należały do łatwych, bo było dość duszno, do tego boisko pozostawiało wiele do życzenia bo w wielu fragmentach przypominało raczej step, przez co piłka odbijała się niemiłosiernie wysoko. Ale żadna to wymówka, bo przecież po boisku biega 22 piłkarzy i każdy ma takie same warunki do gry. Tego dnia nic nam nie wychodziło. Wyjście za połowę przychodziło nam z trudem, nie mówiąc o stworzeniu jakiejkolwiek akcji podbramkowej. Popełnialiśmy mnóstwo błędów, notowaliśmy co chwilę straty, zagrania niecelne, niedokładne, błędy w przyjęciu, nie było choćby jednej osoby która mogłaby wziąć grę na siebie i pociągnąć do przodu bo po piętnastu minutach już każdy był niepewny i zdenerwowany. Wyglądaliśmy jak dzieci we mgle, graliśmy najsłabszy mecz w tym sezonie… bardzo dziwne że Rodło nie zamknęło tego meczu w pierwszej połowie, raz na drodze do bramki stał słupek, raz poprzeczka, innym razem wracający po dłuższej przerwie do gry Bartłomiej Szybiak, któremu możemy zawdzięczać że po prostu nie było pogromu. Skończyło się na gładkim 2:0, bramki dla gospodarzy strzelali w 35 minucie Mateusz Haraziński a w 60 minucie Adam Osmańczyk. My w całym meczu oddaliśmy jeden celny strzał. Jeśli udało nam się transportować piłkę w pole karne rywali to wyłącznie po stałych fragmentach gry, nie potrafiliśmy jednak nic wskórać, a jeden z rzutów wolnych skończył się fatalnie dla bramkarza Rodła, który podczas łapania piłki został staranowany przez jednego z naszych zawodników. Stracił on na chwilę przytomność a później został przewieziony do szpitala. Życzymy oczywiście jak najszybszego powrotu do zdrowia… Jeśli chodzi o mecz to kwintesencją wszystkiego była sytuacja z końca meczu gdy Dominik Warzycha wyleciał z boiska z czerwoną kartką, gdyż nie utrzymał nerwów na wodzy i wyładował się wygarniając kilka niepotrzebnych słów sędziemu.

RODŁO GÓRNIKI – NADZIEJA BYTOM 2:0 (1:0)

Haraziński 35’, A.Osmańczyk 60’.

SKŁAD:

Szybiak – Musiał, Czyż, Gajda, Zawadzki (76’ Klyta) – Czykiel (71’ M.Kaczerewski), Warzycha, Skwarek (63’ R.Duszyński), Mazurkiewicz (C) (22’ Jasiński), Kubacki (69’ Kandziora) – Bajor (46’ Barlik).

Gramy słabo i co gorsze nikt za bardzo nie wie jak to naprawić. Na pewno nie jest tak że poszczególni zawodnicy zapomnieli jak się gra w piłkę, przecież duża część obecnego składu pamięta czasy występów w A-Klasie, a doświadczeni gracze są wspierani młodzieżą która trochę ponad rok temu wywalczyła mistrzostwo podokręgu. Problem raczej leży w głowach, bo jeśli ktoś na boisku popełni błąd dwa lub trzy razy to podświadomie zaczyna się chować na boisku, kryć za plecami przeciwnika. Jeśli brak pewności siebie dodatkowo nawarstwia się od trzech meczów, w których w większości byliśmy bezsilni, to piłka kolokwialnie mówiąc zaczyna każdego parzyć. Jeśli chodzi o umiejętności czysto piłkarskie to ciężko w naszej drużynie wskazać kogoś kto miałby problem z przyjęciem piłki czy poprawnym podaniem. To są podstawowe czynności które niewątpliwie potrafimy wykonywać. Ale jeśli ktoś nie ma pewność siebie to tą piłkę i tak straci, co było widać dobitnie w ostatnim meczu… Jeśli jakaś drużyna trzyma dobry poziom, a ma jednego czy dwóch zawodników którzy akurat nie mają dnia i się mylą to mimo wszystko da się to jeszcze zniwelować. U nas ostatnio było odwrotnie – brakowało na boisku chociaż kilku pewniaków, którzy daliby przykład reszcie, w przeciwnym razie poziom gry drużyny spada do poziomu gry najsłabszego ogniwa. Lekarstwo na to może być tylko jedno – zwycięstwo. Może to banał, ale potrzeba nam teraz takiego meczu w którym będziemy prowadzić grę, zniechęcimy przeciwników do czegokolwiek, stłamsimy się taką chamską pewnością siebie, boiskowym cwaniactwem. Takiego meczu który będzie po naszej myśli. Takiego meczu, który po prostu nam wyjdzie. Szansa na to będzie już w najbliższą sobotę, gdzie na naszym stadionie przyjmiemy rezerwy Unii Strzybnica, która do tej pory w 9 meczach raz wygrała, raz zremisowała i siedem razy schodziła z boiska pokonana. Drużyna ta legitymuje się bilansem bramkowym 10:28. Można by zapytać – z kim jak nie z nimi? Ale my jesteśmy w stanie w tej lidze możemy wygrać z każdym, stać nas na to, nie patrzeć na tabelę ani z kim gramy tylko robić swoje. Tylko najpierw musimy wygrać sami ze sobą. Powiedzieć sobie – gram w dobrej drużynie, to jest nasze boisko a oni nie mają tu czego szukać. A potem gryźć trawę i odebrać chęci każdemu kto z nami gra. To jest klucz do sukcesu. Wierzymy że uda nam się wrócić na zwycięską ścieżkę. Już w sobotę widzimy się na stadionie, bądźcie z nami!

Autor: Jakub Dukowski

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości